Drogie Panie! Ile jest w nas z kobiety, ile z dziewczyny, a ile z chłopczycy? Jak to zmierzyć, zróżniczkować, spierwiastkować i polubić wynik, jaki by nie był? To jeden z tematów poruszanych w cyklu spotkań z wyjątkowymi kobietami. Bo wątków poruszanych jest o wiele więcej. Rozmawiamy o ciele, kobiecości, pracy ale i zajawkach, które kręcą nas poza etatem. Każda z bohaterek rozmowy ma swoją niepowtarzalną historię, drogę która przeszła. Wszystkie je łączy to, że chciałoby się z nimi rozmawiać bez ustanku zanurzając się w ich niesamowity świat. Zapraszamy was do świata wyrazistych kobiet. Kobiet Anniel.
Drogie Panie! Ile jest w nas z kobiety, ile z dziewczyny, a ile z chłopczycy? Jak to zmierzyć, zróżniczkować, spierwiastkować i polubić wynik, jaki by nie był? To jeden z tematów poruszanych w cyklu spotkań z wyjątkowymi kobietami. Bo wątków poruszanych jest o wiele więcej. Rozmawiamy o ciele, kobiecości, pracy ale i zajawkach, które kręcą nas poza etatem. Każda z bohaterek rozmowy ma swoją niepowtarzalną historię, drogę która przeszła. Wszystkie je łączy to, że chciałoby się z nimi rozmawiać bez ustanku zanurzając się w ich niesamowity świat. Zapraszamy was do świata wyrazistych kobiet. Kobiet Anniel.
To jest pierwszy temat, który poruszymy w ramach nowego cyklu Kobieta Anniel, współtworzonego przy serdecznym wsparciu Kafka Concept of Style. Na pierwszy ogień, dziarsko i z nieschodzącym z buzi uśmiechem, idzie Kasia Ostrowska, mama 9-letniej Nadii, projektantka i właścicielka marki meblarskiej OSLO–other things. Wycieram buty w wycieraczkę, przeskakuję przez próg i już wiem, że najbliższe spędzone u Kasi minuty to będzie dobry i cenny czas. Jej żoliborskie mieszkanie jest zaciszne i przytulne, urządzone ze smakiem, ale bez napinki i bezkrytycznego podążania za trendami. Własne i najlepsze, wydreptane spacerkami do kuchni w zamszowych, sznurowanych pantofelkach, po kawę, po sernik, po papryczkę. Do półki z kolumną płyt i do tej z ulubionymi, kwiatowo-korzennymi perfumami. Kasia stąpa lekko, dziewczęco sobie płynie przez pokój, chociaż tę stronę swojej osobowości polubiła dopiero niedawno. Siostra dwóch braci wolała dopasować się do huncwotów niż zgrywać ckliwą laleczkę, która boi się, że pobrudzi w piasku rajstopki. Teraz wie jednak, że każde bycie jest fajne, że można być chłopacką dziewczyną i dziewczęcą kobietą, i lubić wszystkie te warianty. I przytulać siebie samą z całej siły. Posłuchajcie naszej rozmowy i rzućcie okiem na kwestionariusz Anniel, zbudowany z najlepszych tropów urodowo-kulturalnych. Przyjemności.
Jak postrzegasz piękno? Czy dla ciebie to jest coś płynącego z wewnątrz, z zewnątrz, a może z obu tych kierunków?
Dla mnie pięknem jest wszystko to, co budzi moją radość. Kiedy wstaję rano i widzę uśmiech mojej córki, gdy świeci słońce, a za oknem jazgoczą wróble, kiedy dzieją się dobre rzeczy. Gdy zatrzymuję się nad czymś i to sprawia mi wielką przyjemność: patrzenie, dotyk, smak, dźwięk. Wtedy czuję, że jest pięknie. Piękno pochodzi z zewnątrz, ale żeby je dostrzec, zrozumieć i cieszyć się nim, trzeba być trochę pięknym w środku (śmiech).
Czy zdarza ci się rozpieszczać samą siebie?
Teraz moje życie tak się układa, że mam przestrzeń na to, by się trochę porozpieszczać. Ale nie zawsze tak było. Musiałam przejść długą drogę, żeby poznać i polubić siebie. Teraz często sprawiam sobie różne małe i większe przyjemności. Nie potrzebuję wiele: czas na relaks, książkę, długą pachnącą kąpiel, po prostu czas dla siebie, którego wreszcie nie uważam za zmarnowany.
Co ugruntowało twoją kobiecość?
Z tą kobiecością u mnie to trudny temat. Miałam trzech braci i ja też chciałam być chłopakiem. Imponowała mi ich siła, bezpretensjonalność, odwaga i prostolinijność. Od dziewczynek wymagało się zawsze trochę innych cech. Na szczęście mnie nie wychowano w takich stereotypach, ale to, że można być silną, odważną, prawdziwą i pewną siebie kobietą zrozumiałam dopiero wtedy, gdy stałam się matką. I dopiero wtedy tak naprawdę obudziła się we mnie kobieta, która cieszy się z tego, że nią jest.
I że równocześnie jest dziewczyną! Bardzo cieszę się z tego, że kobiety mają coraz więcej siły w walce o swoje prawa. To mnie inspiruje i wzmacnia.
O ile wiem, to nie jest twoje pierwsze spotkanie z marką Anniel.
Markę Anniel znam i podziwiam od dawna. Najbardziej dlatego, że jest taka kobieca, delikatna i oryginalna. Doceniam również piękne wykonanie i szlachetne materiały, z których buty są zrobione.
Gdzie założysz swoje nowe Anniele?
Odkąd mam moje nowe Anniele, noszę je stale i wszędzie! (śmiech) Są idealne i pasują do każdego mojego ciucha.



KWESTIONARIUSZ ANNIEL
Twoja największa pasja? Wymyślanie, projektowanie mebli, lamp i akcesoriów do wystroju wnętrz.
Ulubiona książka? „Historia pana Sommera” Patricka Süskinda
Ulubiony magazyn? Milk Decoration
Ulubiona płyta? Juana Molina „Segundo”
Ulubiona dyscyplina sportowa? Teraz spacer, rower i deska, kiedyś joga.
Wymarzony kierunek podróży? Nowy Jork, Tokio i Skandynawia.
Ulubiony kosmetyk? Olej arganowy Mokosh
Ulubiony zapach? Issey Miyake – A Scent
Ulubiony film? „Spragnieni miłości”
Ulubiona marka bieliźniana? Le Petit Trou
Ulubiona marka biżuteryjna? COS
Ulubiona marka modowa? Acne Studios
Ulubiona marka meblarska? Oczywiście Oslo-other things (śmiech) i HAY
*
Kasia wybrała model Anniel Pavo Sage.
Kasia Ostrowska Mama Nadii i współzałożycielka marki Oslo-other things, w ramach której powstają meble oraz elementy wystroju wnętrz, jak lampy i obrazy. Wszystkie produkty są w 100% wynikiem pracy głów i rąk jej założycieli.





Agata od lat zajmuje się architekturą wnętrz, dlatego do pomysłu na zaprojektowanie domowej przestrzeni podeszła ostrożnie i z rozmysłem. Eliminując ścianki, wpuściła do domu powietrze. W chwili gdy otwierają się drzwi na taras i można bez przeszkód wybiec w pozłacanych baletkach do ogrodu, do domu wpada powiew wypełniający każdy skrawek kuchni i salonu. To właśnie z salonu dobiega odgłos cichutkiego pochrapywania 3-miesięcznej, wielkookiej i rudowłosej Jagny, siostry Witolda, którego poznaliście przy okazji artykułu o tuleniu. Agata nie zmieniła się o jotę od naszego pierwszego spotkania, choć sama twierdzi, że teraz, będąc również mamą dziewczynki, chętniej zakłada sukienki i dodaje do nich ciut biżuteryjnego błysku, prosto ze szkatułki. I już. Tyle wystarczy, by mknąć lekko przez pokoje i wraz z olśniewającą charcicą Ritą wbiegać po schodach na górę, buszować w garderobie, kartkować ulubione książki i roztaczać wokół siebie taki blask, że obie z fotografką Moniką co rusz mrużymy oczy. Poznajcie się.
*
Wchodząc do twojego domu, ma się wrażenie, że nic nie znalazło się w nim przez przypadek. Przedmioty pełnią swoje funkcje, a ich uroda to tylko dodatek. Jak ty go widzisz?
O naszym domu myślę jak o przestrzeni eksperymentalnej – to połączenie pracowni, bawialni i w wolnych chwilach czytelni. Na co dzień obydwoje (mój mąż Tomek jest malarzem) w pracy obcujemy z masą barw, tekstur i dekoracji, więc w domu świadomie ograniczamy sprzęty i kolory do minimum. Cały czas też coś zmieniamy i dodajemy. Wiele czasu minie, zanim nasz dom będzie „urządzony”. Eksperymentalna w pewnym sensie jest też bryła domu z wieloma ścianami po łuku. Nie ma tu ani jednego foremnego pomieszczenia.
Czy architektura od zawsze cię zajmowała? Czy miałaś chwile wahania by pójść inną ścieżką?
Najpierw, jeszcze w gimnazjum, zafascynowała mnie historia sztuki. Potem wzornictwo, w międzyczasie też socjologia. Zajmowanie się architekturą wnętrz pozwala mi dotykać wszystkich tych zagadnień.
Trzy miesiące temu urodziło się twoje drugie dziecko, tym razem córeczka. Czy odczułaś różnicę w sposobie ubierania i zachowania się od kiedy jest w domu dziewczynka, kiedy jest was z chłopakami po równo?
Tak, teraz jesteśmy w przewadze, razem z Jagną i naszą ukochaną charcicą Ritą! (śmiech) Od kiedy się okazało, że pod moim sercem rośnie dziewczyna, jakoś chętniej zaczęłam nosić kobiece stroje. Druga połowa ciąży przypadła na wiosnę i lato. W długich sukienkach, z włosami splecionymi w warkocz i coraz większym brzuchem czułam się świetnie i to upodobanie do sukienek pozostało ze mną.
Jak dbasz o siebie na co dzień?
Teraz największym luksusem jest sen i czas na jogę. Najbardziej zadbana czuję się gdy ćwiczę i się wysypiam. Mojej wrażliwej cerze służą naturalne kosmetyki o prostych składach. Lubię Phenome, dr Hauschkę, Weledę i oleje z Mokosh.
Twoja szafa jest jak skarbiec, mnóstwo pięknych kobiecych ubrań – od zawsze lubisz się z sukienkami? Zaliczyłaś etap chłopczycy?
Nigdy nie byłam chłopczycą. Raz zdecydowałam się ściąć włosy na krótko, szybko tego pożałowałam i z niecierpliwością czekałam, aż odrosną.



Właśnie, twoje włosy! Zwróciłam na nie uwagę już przy naszym pierwszym spotkaniu. Są zachwycające. Jak o nie dbasz?
Zawdzięczam je genom, nie stosuję specjalnej pielęgnacji. Największym wyzwaniem jest rozczesaniem ich na co zakładam kwadrans przed każdym myciem głowy, bo moje włosy łatwo się plączą. Myję osobnym aptecznym szamponem skórę głowy, która w zależności od hormonów, stresu czy temperatury wciąż płata mi figle, osobnym szamponem myję same włosy. Na koniec nakładam mocno nawilżającą odżywkę – jestem wierna Klorane z wyciągiem z mango lub oliwą z oliwek.
Opowiedz jeszcze o biżuterii. Czuję, że masz w swojej kolekcji sporo biżuteryjnych pamiątek. Lubisz kiedy przedmiot jest nacechowany emocjami?
Tak, prawie cała moja biżuteria to pamiątki, prezenty i przedmioty vintage. Lubię medalion zegarek, który dostałam wiele lat temu od mojej babci. Nie rozstaję się ze złotymi bransoletkami – jedna jest prezentem od mamy, druga od teściowej.
Czy zdarza ci się eksperymentować ze swoim wyglądem? Co było największym szaleństwem?
Szalałam trochę w liceum, farbując włosy na czarno, rysując bez potrzebnej do tego wprawy grube kreski na powiekach i skubiąc brwi (śmiech). Na szczęście szybko zreflektowałam się, że najlepiej czuję się w moim naturalnym kolorze włosów i w minimalnym makijażu, ograniczonym do muśnięcia skóry rozświetlającym pudrem.
Gdybyś miała przygotować posiłek tylko dla siebie, co by to było?
Gotowanie oddaję mojemu mężowi, który jest mistrzem kulinarnych improwizacji. Potrafi przygotować pyszne, oryginalne, proste i zdrowe danie, gdy mnie wydaje się, że nasza lodówka jest pusta.
Masz sporą kolekcję rozpraw filozoficznych. Czy zdarza ci się do nich zaglądać teraz, w tym gorącym czasie, kiedy jest mały człowiek i tyle się dzieje? Umiesz się odciąć od natłoku myśli i wyciszyć?
W wakacje, gdy Jagna przyszła na świat, z przyjemnością wróciłam do kilku tekstów wymagających większego skupienia. Teraz w natłoku obowiązków książki udaje mi się czytać „w przelocie”. Na szczęście zbiór felietonów Zadie Smith pt. „Widzimisię”, który ostatnio mnie zachwycił, świetnie się do tego nadaje.




KWESTIONARIUSZ ANNIEL:
Twoja największa pasja? Wnętrza
Guilty pleasure? Czekolada
Ukochane comfort food? Chałka z masłem i gorące kakao
Ulubiona książka? „Moja walka” Karla Ove Knausgarda
Ulubiony magazyn? „Domus”
Ulubiona płyta? „White Chalk” PJ Harvey
Ulubiony kosmetyk? Ostatnio Newborn Oil Phenome, który „podkradam” mojej córce
Ulubiony zapach? Moonmilk, Stora Skuggan
Ulubiony film? ,,Annie Hall”
Ulubiona bieliźniana/biżuteryjna/modowa marka? Le Petit Trou/Delfina Delettrez/Marni
Ulubiona marka meblarska? Artek
Ulubieni architekci? Peter Zumthor, Carlo Scarpa i Alvar Aalto
Ulubiona dyscyplina sportu? Joga i narciarstwo
Twój ulubiony model Anniel? Szczerze mówiąc, nie znałam tej marki wcześniej, ale te baletki są świetne, leciutkie i delikatne. Bardzo lubię baletki, bo są dobre na prawie każdą okazję. Czuję się w nich świetnie – naturalnie, wygodnie a jednocześnie delikatnie i elegancko.
Agata wybrała model Anniel Ballerina Mica.
*
Agata Knorowska Projektantka wnętrz, absolwentka warszawskiej ASP. Od ponad 5 lat prowadzi pracownię projektowania wnętrz Mięta Morris, specjalizującą się we wnętrzach mieszkalnych i biurowych. Doświadczenie projektowe zdobywała w Szwajcarii i RPA. Od ponad roku szczęśliwa opiekunka charcicy o imieniu Rita. Balansu szuka, trenując vinyasa jogę i narciarstwo. Mama 3,5-letniego Witolda i 3-miesięcznej Jagny.
Jesteś jedną z aktywniejszych osób w modowej branży, która przy okazji bardzo dba o swoją prywatność. To pierwszy materiał, w którym zgodziłaś się pokazać kawałek swojego domu. Jak ważne jest dla ciebie oddzielenie sfery prywatnej od zawodowej i jak udało ci się postawić taka wyraźną kreskę pomiędzy nimi?
Bardzo lubię moją pracę i bardzo lubię moje życie prywatne. Praca mnie angażuje, również emocjonalnie. W życiu prywatnym też dużo się dzieje. Żeby czerpać przyjemność z jednego i drugiego, staram się zachować dystans i proporcje, ponieważ moim zdaniem każda z tych sfer to zupełnie inny świat. Chociaż i tu, i tu otaczają mnie dzieci. Praca jest indywidualnym skupieniem. Koncentracją na własnych myślach. Przetwarzaniem ich na pomysły, idee. Jest kreacją, którą dzielę się ze światem. To ta część mnie, którą chcę pokazać. Jest w nich bardzo dużo mnie. A życie prywatne jest po prostu prywatne. Jest przestrzenią, w której mniej jest kreacji, a więcej relacji; przestrzenią w której szukam intymności, czasu tylko dla siebie, dla dzieci, rodziny i przyjaciół. Dla swoich innych zainteresowań, podróży, spotkań towarzyskich. Zawsze byłam zamkniętą osobą, a więc to wszystko wina charakteru. Otworzyłam się bardziej dopiero, gdy zostałam mamą i zaczęłam angażować się w życie dzieci, troszczyć się o nie, pokazywać im świat. Ale jako osoba trochę już rozpoznawalna chętnie wspieram innych twórców. Dziewczyny z Anniel to taka właśnie relacja. Znamy się z liceum i po latach nasze drogi zeszły się w życiu zawodowym. Cudowna koincydencja.
Twoje kolekcje zawsze wyobrażają myśl lub zjawisko, które w danym momencie jest ci bliskie. Nad ich realizacją pracujesz z pieczołowicie dobraną grupą ludzi, profesjonalistów w swojej dziedzinie, co pokazuje, że patrzysz na modę szeroko i traktujesz ją poważnie, trochę dokumentalnie, jak obraz czasów, w których żyjemy.
Tak, to prawda, że projektowanie jest dla mnie czymś więcej niż tylko wymyślaniem ubrań na kolejny sezon. Staram się nadać swojej pracy większy sens, przekazać dodatkowe wartości. Przemycać hasła, uwrażliwiać, zachęcać. Do marzeń, do bycia niezależnym, do czytania, do poznawania, do innego spojrzenia na świat. Nie wystarczyłoby mi robienie kolekcji bez kreowania wokół nich historii. Każda ma swój tytuł, myśl przewodnią, przekaz. Inny sposób prezentacji, innych twórców zaangażowanych w jej powstanie. Bardzo miło jest angażować do swoich realizacji osoby, których twórczość się ceni. Od artystów, grafików, fotografów, reżyserów po ciekawe osoby, które nosząc nasze ubrania, wspierają Kids on the Moon.
Czy możesz opowiedzieć o kwestiach, zjawiskach, problemach współczesnego świata i zawirowaniach społecznych, które w tej chwili chodzą ci po głowie i będą miały wpływ na następne kolekcje?
Po głowie chodzi mi zawsze wiele pomysłów. Myśląc o kolejnym sezonie, wybieram te, które są ważne przede wszystkim dla dzieci. Czuję odpowiedzialność, pracując dla nich, mam świadomość wpływania na ich codzienność. Kolejny pomysł rodził się po części dzięki moimi dzieciom. To, co przekazujemy im jako rodzice, stało się przekazem kolejnej kolekcji – bycie eco friendly. Zaskoczyło mnie poważne podejście dzieci do środowiska, natury i zwierząt. Ich empatia i chęć, a nawet potrzeba dbania o to, co wokół nas i co pozostanie wokół nich w przyszłości. Tak powstał kolejny pomysł na kolekcję mówiącą do dzieci o ekologii, naturze, zwierzętach.
Szczęściarze, którzy wybierają się na targi Playtime, będą mieli okazję ją zobaczyć przed wszystkimi. Ciekawi mnie, na jakie kobiety zwracasz uwagę, idąc ulicą?
Odróżniające się, inne. Pewne siebie i stylowe. Te bardzo kobiece noszące męskie spodnie. I buty na płaskim obcasie!



Jak o siebie dbasz, jaką pielęgnację regularnie stosujesz?
Chyba jestem przykładem minimalizmu w tych sprawach. Używam naturalnych kosmetyków: krem, balsam – mamy taki rodzinny zestaw marki Yope. Mam oczywiście ulubione perfumy, zawsze używam tych samych czyli Black Orchid Toma Forda. Bardzo rzadko się maluję, najchętniej zmieniam fryzury. Noszę też głównie naturalne tkaniny. Bardzo dużą wagę przywiązuję do zdrowego odżywiania.
Co cię odstresowuje? Co daje poczucie komfortu?
Wyjazdy. Choćby na chwilę, niedaleko. Dają mi zwykle duży oddech, spokój i nowe spojrzenie. Bardzo mnie inspirują nowe miejsca, zapachy, kolory. Komfort dają mi dzieci i mąż. Z nimi jest najlepiej.
Jak spędziliście Święta?
Zawsze spędzamy je nad morzem z rodziną. Dzieci uwielbiają dom moich rodziców, gdzie spędzają większość wakacji. Mamy swoje ulubione miejsca, plażę. Zimą morze jest piękne.











KWESTIONARIUSZ ANNIEL
Twoja największa pasja? Projektowanie.
Guilty pleasure? Wielogodzinne seriale.
Ukochane comfort food? Delikatne japońskie smaki.
Ulubiona książka? Najchętniej czytam o życiu innych, czyli biografie niezwykłych ludzi.
Ulubiony magazyn? „Milk”.
Ulubiona płyta? Ostatnio słucham bardzo dużo utworów, do których wróciłam ze względu na dzieci. Chcemy im jak najwięcej różnorodnej muzyki przedstawić, wyrobić trochę ich muzyczny gust. I to działa. Dodatkowo cenię artystów konsekwentnych i wszechstronnych. Bardzo cenię twórczość, nie tylko muzyczną, Björk i Davida Bowiego.
Ulubiony kosmetyk? Krem do rąk.
Ulubiony zapach? Rozmarynu, w każdej postaci.
Ulubiony film? Najnowszy Kids on the Moon na lato SS 19. Zagrały tam, między innymi małymi cudownymi aktorami, moje dzieci.
Ulubiona marki modowe? Love Stories i Isabel Marant. Bardzo cenię też Anię Orską, koleżankę z ławki z Liceum Plastycznego.
Ulubiona marka meblarska? Klasyki designu z lat 50.
Ulubieni architekci? Architekci modernizmu.
Ulubiona dyscyplina sportu? Pływanie, ale w morzu.
Twój ulubiony model Anniel? ANNIEL MULE NIX. Ale mam też kilka innych modeli (śmiech).
*
Magda wybrała model ANNIEL MULE NIX.
Magda Rams – projektantka i założycielka marek Kids on the Moon i By The Moon. Ukończyła Liceum Plastyczne ze specjalizacją tkaniny i Europejską Akademię Sztuk na kierunku grafika. Mama Loli i Mikołaja. Pochodzi znad morza, obecnie mieszka na Żoliborzu.
Co robisz kiedy czujesz, że ilość bodźców cię przytłacza? Jak siebie wtedy ratujesz, po co sięgasz w pierwszym odruchu?
Medytuję, podążam świadomie z oddechem, albo wtulam się w ramiona natury. Idę z Radochą na spacer, albo jedziemy we dwie do stajni. Zdecydowanie najlepiej oddycha mi się z końmi, to magiczne zwierzęta. Szczególnie moja Mirabelle vel „Mirosława”. Tak naprawdę to czterokopytna miłość mojego życia. Przy niej wszystko staje się proste, świat piękniejszy, a człowiek samoistnie nabiera pokory i dobrego dystansu.
Opowiedz o początkach swojej miłości do koni.
Konie pulsowały w mojej krwi od zawsze! Mimo, że jestem mieszczuchem a moi rodzice absolutnie z końmi nie mieli nic wspólnego. Taka się już urodziłam, z głęboką miłością do tych cudownych zwierząt, i od zawsze najbardziej na świecie chciałam mieć swojego konia. Namawiałam nawet moją mamę, żebyśmy kupili jednego i trzymali go na balkonie, na pierwszym piętrze Ursynowskiego bloku.


Jak często jeździsz i co wtedy czujesz?
Jeżdżę 3-4 razy w tygodniu, o ile praca i inne obowiązki mi na to pozwalają. Z końmi stapiam się w jedną całość, jestem wiatrem, słońcem, ziemią, miłością. Jestem jednym ze wszystkim. Inaczej bym tego nie opisała.
Jak zaczynasz dzień: zrywasz się o poranku czy długo leniuchujesz po przebudzeniu?
Jestem raczej rannym ptaszkiem. Wcześnie rano przychodzą do mnie stada dobrych myśli, świecą mi się oczy, a krew zadziornie pulsuje mi w żyłach. Po przebudzeniu daję sobie 5 minut na poukładanie sobie snów, albo inaczej na odczytanie tego, co w nocy szepcze do mnie podświadomość. Potem sprawdzam, która godzina, jaki to dzień tygodnia i co mam do zrobienia. Właściwie wstaję bez ociągania się: szybka toaleta, klikam czajnik i rozkładam matę. Zanim reszta domowników wstanie, jestem po porannej praktyce. W ciszy lepiej słyszy się swoje myśli… i oddech. Zwijam matę, a świat wokół mnie zaczyna przyspieszać. Śniadanie jemy proste i zawsze na ciepło. Swoje poprzedzam dwiema szklankami gorącej wody – działa jak najlepsza iskra rozpalająca ogień trawienny, pobudzająca przy okazji cały organizm do pracy. W sumie, myślę że rozruch zajmuje mi około godziny.
Co spowodowało, że zainteresowałaś się zdrowym odżywianiem?
Tak właściwie interesowałam się nim od zawsze, jakoś czułam wewnętrznie, że to co jemy ma na nas znaczący wpływ. Nie mówię tutaj tylko o przyjemności z jedzenia i dopieszczaniu smakiem kubków na języku, ale o prawdziwym działaniu na narządy, myśli i nasze ogólne samopoczucie. To naprawdę bardzo intrygujące, a czy człowiek wejdzie głębiej tym chce wiedzieć więcej i więcej, i więcej. Już się z tym pogodziłam, że będę się uczyć caaaałe życie i bardzo się z tego powodu cieszę!
Co ty i twoi domownicy zajadacie zimą żeby poczuć moc?
Na dobrą zimę pracuje się już w lecie i na jesieni. Zdrowe podejście to zwyczajnie styl życia, a nie chwilowy zryw, nawet jeśli miałby być najlepszy na świecie. To codzienność buduje dobre życie, fajnie jest sobie o tym przypominać albo napisać na kartce i powiesić na lodówce (śmiech). Na przełomie pór roku robimy sobie kurację kurkumową – napisałam o szotach z kurkumy w swoich „Przepisach na szczęście” i nadal bardzo polecam, nadal stosuję. Dobre, ciepłe śniadanie, umiar i proste, naładowane energią jedzenie zadziała cuda. Oczywiście ruch, świeże powietrze, głęboki oddech, śmiech i dystans są kluczowe. Jesteśmy piękną całością, złożoną z tych wszystkich dobrych drobiazgów. To między innymi podejście Ajurwedy, ale i Medycyny Chińskiej, właściwie wszystkich holistycznych podejść do życia. Filozofia, która stoi za tymi podejściami, kompletnie wywróciła mój świat. To było jakieś 12-15 lat temu i wyglądało to dosłownie tak, jakby cudowne promienie słońca przedarły się moje struktury i zaczęły rozświetlać, porządkować ciemność.
Tuż przed świętami wydałaś swoja trzecią książkę ,,Do ostatniego okruszka”. Opowiedz o samym procesie pisania książki. Lubisz ten stan?
Proces powstawania moich książek jest żywiołowy. Myślę, że to kwestia mojego charakteru czy temperamentu. Pomysł najpierw pojawia się w głowie, ale pokazuje mi się bardzo powoli i nieśmiało. Widzę go w codzienności, przychodzi do mnie kiedy robię śniadanie albo medytuję na macie. Pojawia się i znika, zanim go dostrzegę tak w całej okazałości bawimy się razem w chowanego. Od momentu w którym go „zaklepię” zaczynam robić bardzo skrótowe notatki, rysunki i kadry w dowolnej kolejności. Potem z tego całego chaosu wyłania się powoli spójna całość, spinam ją w pewnego rodzaju plan i realizuję–- choć proszę mi wierzyć jest to wszystko bardzo żywiołowe i intuicyjne. Plan przepoczwarza się w miarę fotografowania i pisania, tak naprawdę finalna wersja wersja książki ZAWSZE różni się od początkowych założeń. Te książki żyją ze mną, jeżdżą ze mną konno, jedzą śniadanie, chichoczą w samochodzie. One są mną, dopóki się nie „urodzą”.



Jak pracujesz? Czy wzorem największych pisarzy siadasz do klawiatury codziennie o tej samej porze? Jaki system sobie wypracowałaś?
Bardzo bym chciała mieć ustaloną godzinę, kiedy to zasiadam i piszę. Niestety mój proces twórczy jest bardzo spontaniczny i nie da się go schwytać, a już tym bardziej ustalić mu sztywnych ram. Łobuziak często się obraża i chowa się gdzieś w ciemnym zakamarku duszy, więc jestem na jego posługach (śmiech). Siadam do komputera, kiedy ON jest na to gotowy. Bywa, że słowa kiełkują we mnie przez kilka miesięcy, a potem siadam i niemal wylewają się ze mnie z prędkością światła przez dwa tygodnie NON STOP KOLOR! Po takim maratonie czuję się szczęśliwa i bardzo zmęczona, jakbym zdobyła jakieś niedosięgłe szczyty i to po kilka razy. Przyznam, że właściwie po każdej książce choruję i przez tydzień nie wychodzę z łóżka.
Ciekawa jestem, czy z książki na książkę idzie to sprawniej, czy to są zupełnie inne doświadczenia?
Czy idzie to łatwiej? Nie powiedziałabym. Każda moja książka jest kompletnie inna, a przy okazji moje oczekiwania względem każdej kolejnej rosną. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że wraz z książką oddaję światu kawałek siebie, odkrywam duszę i poddaję się tym samym ocenie. Proszę zapytać siebie samego, czy to jest łatwe i komfortowe?
Sprawiasz wrażenie kobiety spełnionej w prywatnym życiu, często też o tym wspominasz na Instagramie.
Najstarsza prawda mówi, że nie możesz dać tego, czego sam nie masz. A więc jeśli nie masz w sobie miłości, to jak możesz ją podarować komuś innemu? Pokochanie siebie jest zawsze trudniejsze, sami dla siebie jesteśmy najczęściej największymi krytykami. Szczególnie my, kobiety. Trzeba nabrać do siebie dystansu i rozbudzić w sobie miłość, jak do dziecka, czy do ukochanej osoby, bezwarunkowo, z fałdkami czy bez, ze zmarszczkami czy zbyt masywnymi nogami, z tym że złoszczą mnie niektóre sytuacje, że czegoś nie lubię pomimo iż cały świat się tym zachwyca. Na końcu z tym, że nie zawsze jestem „najlepszą wersją siebie”, choć nie wiem jak bardzo bym się o to starała. Potem to już z górki.
No to już wiemy jak pielęgnować miłość własną. Powiedz teraz, co robisz żeby ogień trwał w relacji z partnerem,
Jeśli akceptujesz siebie, łatwiej będzie zaakceptować kogoś innego. Związek to taki taniec chocholi dwojga zupełnie różnych osób. Najważniejsza jest wspólna chęć, szacunek i rozmowa. Dużo rozmów, otwartych, szczerych, z uśmiechem i bez oceniania. Przemilczane nieporozumienia osiągają gigantyczne rozmiary i traci się z oczy to, co najważniejsze – drugiego człowieka. W „Qmam Kasze. Do ostatniego okruszka” napisałam o naszych wspólnych rytuałach, o weekendowej kawie, przy której rozmawiamy o sprawach, na które zabrakło czasu w codziennej bieganinie, o tym co fajne i o tym co zgrzytało, co zabolało. Zauważyłam, że czym dłużej jesteśmy razem, tym mniej jest tych zgrzytów, właściwe bardzo rzadko się kłócimy, bo zaczęliśmy myśleć bardzo podobnie.
Jaki jest twój Hugo?
Cudowny! Tak pewnie myślą wszystkie mamy na świecie o swoich dzieciach. Nic na to nie poradzę, z naturą nie wygrasz! Hugo, od pierwszych właściwie chwil, już tych w brzuchu, wywrócił mój świat do góry nogami. Długo na niego czekałam, wyobrażając sobie jak to będzie być razem, jak to będzie być przewodnikiem, rodzicem i, jak zapewne u większości rodziców, rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Rodzicielstwo to najpiękniejsza i najtrudniejsza rola w życiu, przynosi najwięcej radości, ale też niepokoju i wiecznego „przeciągania liny”, a najważniejsze jest to, że nigdy z tej roli nie wychodzisz, zawsze jest gdzieś z tyłu głowy, rozkokoszona wygodnie w sercu. Ogromne wyzwanie i wielka radość w jednym. Hugo zadziwia mnie właściwie cały czas, widzi świat zupełnie inaczej, inaczej doświadcza życia, jest właściwie głównie tu i teraz i to jest największa lekcja jaką mi serwuje.
Z tego, co wiem to nie jest twoje pierwsze spotkanie z Anniel. Opowiedz o swojej kolekcji butów tej marki.
O nie, nie pierwsze! Anniel skradły moje serce, taka miłość od pierwszego spojrzenia. Powiem w sekrecie, że bardzo lubię buty. Tę pasję dzielimy zresztą z mężem. Mam w swojej kolekcji piękne, haftowane w kwiaty „Bloom”, miękkie cekinowe rybki „Nomade” i ciepłą, zimową wręcz wersję z cekinami „Anouk Topo” i ze wszystkich jestem niesamowicie zadowolona!
Twoja największa pasja? Konie, jedzenie, fotografia, natura, podróże.
Guilty pleasure? Gofry z cukrem pudrem, pralinki i kawa.
Ukochane comfort food? Makaron smażony z ziemniakami, congee ryżowe, naleśniki mojej babci z truskawkami, leniwe Mamy koniecznie z bułką tartą i cukrem, świeży chleb z masłem i pomidorem lub ogórkiem/rzodkiewką/ szczypiorem czy natką pietruszki i miodem.
Ulubiona książka? ,,Mały książę” od pierwszych słów, „ Szczęście bajkami cerowane”, „Spóźnieni kochankowie” , „Kraina Chichów”. Z kulinarnych uwielbiam Ottolenghiego i – nie bardzo wypada, ale napiszę – wszystkie moje (śmiech).
Ulubiony magazyn? Od wielu lat „Zwierciadło”, „Elle Decoration”, „Vogue”, „Kukbuk” i „Usta”, choć ostatnio mało kupuję gazet.
Ulubiona płyta? Lubię ścieżki dźwiękowe z filmów które pokochałam: Mirabai Ceiba „ Sevati” i starocie, takie jak Michael Jackosn, Madonna, George Michael, Queen.
Ulubiony kosmetyk? Suche olejki do twarzy. Te z Ministerstwa Dobrego Mydła są super, od Miya albo ajurwedyjskie z Indii Neo Veda.
Ulubiony zapach? Niszowe raczej, takie jak Histoires de parfums „This not a blue bottle” czy Etat Libre D’Orange „Une Amourette”, olejek różany z Indii.
Ulubiony film? ,,Fortepian”, ,,Dirty Dancing”, ,,Duma i uprzedzenie”, ,,Pamiętnik”, ,,Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Oj, jest tego dużo.
Ulubione biżuteryjne i modowe marki? ElfJoy za miłość do kamieni. W for Woman oraz HorrorHorror, bo to bardzo kobiece propozycje.
Ulubiona restauracja? Taka od święta to Water&Wine w Drzewcach, Gipsy Bali czy Moksa (ale daleko), Ale Wino. Lubię bardzo ramen w Arigator i MOD. Ach, i ostatnio zjadłam pyszne congee w Reginie.
Ulubieni kucharze? Wszyscy z pasją i pokorą w sercu.
Ulubiona dyscyplina sportu? Do uprawiania – jeździectwo, joga, squash, łyżwy i leniuchowanie towarzyskie.
Twój ulubiony model Anniel? Oj to ciężkie pytanie… lubię wszystkie, zależy od okazji.
Maia wybrała model Anouk Topo.
*
Maia Sobczak Autorka bloga Qmamkaszę i trzech książek kulinarnych. Mama 10-letniego Hugo. Rozkochana w jeździe konnej i jodze dietoterapeutka i konsultantka Ajurwedy z ramienia Jiva institute w Indiach. Prowadzi warsztaty kulinarne oraz konsultacje żywieniowe. Z wykształcenia psycholog.
Nie wyobrażam sobie rodzica, który nie opanował umiejętności multitaskingu. Jak jest z tobą – zawsze to umiałaś czy przyszło to do ciebie wraz z macierzyństwem?
Zawsze miałam niezłą podzielność uwagi, ale teraz to rzeczywiście jest level master (śmiech). Kiedy pojawia się dziecko, a jednocześnie jest się osobą pracującą, zdecydowanie trzeba łączyć wiele dziedzin naraz. Obecnie mam dwójkę małych dzieci, prowadzę swoją markę biżuterii, pomagam dorywczo mamie w prowadzeniu dwóch restauracji i rozwijam kolejny biznes razem z siostrą – concept store z najpiękniejszymi, wyselekcjonowanymi rzeczami dla kobiet i niemowląt, tak więc działam na wielu zupełnie różnych płaszczyznach. W organizacji bardzo pomaga mi robienie list w podpunktach i systematyczne notowanie wszystkiego.



Co w tej chwili zajmuje ci najwięcej czasu?
Teraz zdecydowanie najwięcej czasu i energii poświęcam dzieciom oraz bébé concept, który wystartował 3 tygodnie temu, także jest to wciąż bardzo świeża sprawa, wymagająca wielkich nakładów pracy.
Masz realne wsparcie w opiece nad dziećmi?
W opiece nad dziećmi pomaga mi mąż Kuba. Często wspieramy się też wzajemnie z siostrą, która jest mamą 2-letniej Gai.
Jak wygląda twój rozkład dnia? Co jest jego żelaznym punktem, a bez czego świat się nie zawali?
Moje dni są zazwyczaj dość podobne do siebie. Rano chłopaki idą do przedszkola i pracy, a ja zostaję z Wandą w naszym „home office”. Zjadam w biegu śniadanie, piję kawę, kładę Wandę na poranną drzemkę, która trwa niestety ok. 15-20 minut. W tym czasie szybko się ogarniam i – jeśli zdążę – to robię jeszcze kilka zdjęć na nasz firmowy Instagram. Później dołącza do mnie siostra i razem siadamy do maili, zamówień, ogarniania naszego sklepu internetowego od zaplecza. Jednocześnie na zmianę zabawiamy Wandę, aby nie czuła się zaniedbana. Ja w międzyczasie załatwiam też sprawy związane z Panama Jewels i Naam Thai. Popołudniu odbieramy dzieci ze żłobka i przedszkola, i robimy małą pauzę w pracy na rzecz czasu z rodzinami. Jak tylko dzieci wylądują w łóżkach, wracamy do spraw zawodowych, które często ciągną się do późnych godzin nocnych.
A czy znajdujesz chwilę, żeby tak na serio o siebie zadbać? Rytuały, sport, kosmetyki, zachcianki – co ci daje odetchnąć?
Nie ukrywam, że ostatnio znajduję niewiele czasu dla siebie. Do tego stopnia, że byłam zmuszona obciąć moje ukochane długie włosy, ponieważ nie miałam czasu na rozczesywanie ich. Moja codzienna, pielęgnacyjna rutyna ograniczona jest do minimum. Po porannym prysznicu zawsze szczotkuję ciało na sucho szczotką Nested, która potrafi zdziałać cuda, i smaruję się naturalnym olejkiem Alma, który wspomaga moje ciało w walce z pamiątkami po ciąży.
Wiem, że masz słabość do ciuchów. Lubisz się stroić?
Widzisz, niewątpliwym plusem pracy z domu jest fakt, że nie muszę się specjalnie szykować do wyjścia, malować i poprawiać urody. Z drugiej strony to jest także minus całej sytuacji.
Co masz na myśli?
Kocham modę i czasem brakuje mi okazji, żeby trochę zaszaleć ze strojem, fajnie się ubrać. Dlatego dbam o to, aby ubranie, które noszę po domu dawało mi namiastkę luksusu. Żebym czuła się w nim cool i kobieco. To też motywuje mnie do rozwijania działu dla mam i kobiet w ogóle w naszym sklepie. Ciągle poszukuję perełek, którymi można się rozpieszczać, takich jak piękne kimona, wygodne kapcie, cudownie pachnące świece czy aromatyczne herbaty. Staram się tworzyć miejsce, w którym gromadzę wszystko to, czego sama potrzebuję i szczerze poleciłabym przyjaciółce.
Świetnie czujesz trendy, wiesz w czym jest ci dobrze i to się rzuca w oczy. Kto cię tego nauczył?
Bardzo dziękuję! Chyba mam to po mamie i mojej babci. Szafa mojej babci to prawdziwy skarbiec vintage! Jest ona bardzo konsekwentna w swoich modowych wyborach i zawsze wygląda świetnie. Dodatkowo pasję do mody od dziecka pielęgnowała we mnie mama. Dawała mi dużo swobody w ubiorze. Od zawsze lubimy wspólne zakupy i przeglądy szafy.
Wspomniałaś o swoim mężu w kontekście wsparcia w opiece nad dziećmi. Jak dbasz o swój związek, kiedy wokoło tyle się dzieje?
Prawdę mówiąc, dbanie o związek idzie mi ostatnio nie najlepiej, ale ratuje mnie fakt, że Kuba kibicuje mi w tym, co robię i jest raczej wyrozumiały. Sam prowadzi swoje firmy i jest na etapie rozwoju. Oboje dajemy z siebie teraz wszystko w sferze rodzicielskiej i zawodowej, ale wiemy, że to zaprocentuje na przyszłość (śmiech). Teraz cieszymy się małymi wspólnymi rytuałami, jak jeden wieczór w tygodniu, który zawsze rezerwujemy na obejrzenie odcinka ulubionego serialu, i przynajmniej jeden dzień w ciągu weekendu, kiedy odkładamy wszelkie urządzenia i żyjemy trochę bardziej unplugged.





Opowiedz o Tadziu i Wandzie. Jacy są twoi ludzie?
Oboje mnie fascynują i są wspaniali! Żeby opisać Tadzia, potrzebowałabym kilku dni, a pewnie i tak by się to nie udało. Myślę, że trzeba go poznać, aby zobaczyć choćby namiastkę tego, co widzę ja (śmiech). Tadzio ma 3 lata, a już jest najbardziej niezwykłą osobą, jaką znam. Jestem jego wielką fanką! Jest bardzo wrażliwy, ale też odważny. Często mnie tym zaskakuje i jestem wtedy najdumniejsza na świecie. Jest straszliwym gadułą – to po mnie. Jego zasób słów i sposób, w jaki się wypowiada, jest niesamowicie dojrzały, ale też zabawny. Mimo że obcujemy z jego opowieściami cały czas, to często jesteśmy z Kubą wbici w podłogę tym, jak Tadzio coś powie. Jego największą pasją jest jazda na rowerze. Jest wspaniałym bratem, takim wymarzonym. W skrócie – jest miłością mojego życia i moim najlepszym przyjacielem.
A dziewczynka?
Wanda jest jeszcze malutka, ma dopiero 5 miesięcy, ale już widać jej uroczą osobowość. Jest bardzo pogodna i wprost zaraża uśmiechem. Jest bystra i bacznie nas wszystkich obserwuje. No i ma świra na punkcie Tadzia! Jest totalną przylepą, uwielbia być noszona i przytulana. Kocham leżeć z nią czasem na dywanie i patrzeć się w te jej śliczne oczka. Widzę wtedy, jak się we mnie wpatruje, z takim niezwykłym zrozumieniem jak na tak małego człowieka. Wanda to idealne, kochane dopełnienie naszej rodziny.
Czujesz pełnię?
Jak patrzę na te moje wymarzone, cudowne dzieci, to jestem najszczęśliwsza na świecie. Poranki, kiedy Tadzio przychodzi do nas do sypialni i przez chwilę przewalamy się razem w łóżku, są wszystkim. To napędza każdy mój dzień.
Życzę wam ich jak najwięcej. Dzięki za rozmowę.
Twoja największa pasja? Psy, moje dzieci oraz albumy o modzie i fotografii.
Twoje guilty pleasure? Laysy paprykowe i śmietana z cukrem.
Twoje ukochane comfort food? Zupa pho i pomidorowa babci Ewy.
Ulubiona książka? Nie mam jednej ulubionej, wszystko zależy od nastroju. Lubię książki Alberto Moravii, Zweiga, Hemingwaya, Murakamiego.
Ulubiony magazyn? Brytyjski „Vogue”.
Ulubiona płyta? Jestem fatalna w wybieraniu ulubionych rzeczy! Na pewno Neil Young „Harvest Moon”, The Rolling Stones WSZYSTKO (śmiech), Henry Mancini z muzyką do filmu „Śniadanie u Tiffany’ego”.
Ulubiony kosmetyk? Pomadka do ust Alma i krem CC Giorgio Armani Luminessence.
Ulubiony zapach? Diptyque Philosykos i Vetyverio, Byredo Oud Immortel.
Ulubiony film? Jest ich wiele, to trochę jak z książkami, ale z takich wybitnych to na pewno „Dzikość serca”, „Tylko kochankowie przetrwają”, „Wielkie nadzieje”, „Edward Nożycoręki”… Mogłabym tak wymieniać bez końca (śmiech).
Twoja ulubiona bieliźniana/biżuteryjna/modowa marka? Le Petit Trou/biżuteria vintage i marka Mociun/Isabel Marant
Twoja ulubiona marka meblarska? Uwielbiam stare meble vintage
Ulubiona dyscyplina sportu? Snowboard.
*
Marta wybrała model Anniel Loafer Pattern.
*
Marta Urbańska – mama 3-letniego Tadzia i 5-miesięcznej Wandy. Z wykształcenia złotnik. Założycielka i projektantka Panama Jewels (www.panamajewels.com/@panama.jewels) oraz współwłaścicielka sklepu z asortymentem dla kobiet i niemowląt bébé concept (www.bebeconcept.pl/@bebe.concept).
Co czujesz, kiedy tańczysz?
To jest taki stan, w którym niewiele się czuje. Nic nie boli, nic nie martwi, przenosisz się gdzieś daleko. Cudowna metoda na oderwanie się od rzeczywistości. Lata minęły, zanim się tego nauczyłam, ale warto. Często na scenie musiałam sama siebie sprowadzać na ziemię: Hej, kobieto, ludzie patrzą! Tylko nie odpływaj i nie zapomnij układu – to taki mój narkotyk (śmiech).
Kiedy zaczęłaś?
Moją przygodę z baletem zaczęłam jako mała dziewczynka. Nie marzyłam wtedy o zostaniu baleriną. Uwielbiałam się dużo ruszać, ćwiczyłam akrobatykę i ciągle było mi jej mało. Moja mama wpadła więc na pomysł, żebym spróbowała sił w profesjonalnej Szkole Baletowej, gdzie tańczy i ćwiczy się całymi dniami. Przyznam szczerze, że dostanie się do niej graniczyło z cudem. Na egzaminy zjeżdżały się dzieci z całej Polski. Wszystkie znały już podstawy i widziałam po nich, że dokładnie wiedziały, na co się szykują. Ja za to byłam totalnie zielona. I patrząc z perspektywy czasu, cieszę się, że moja mama nie robiła mi żadnego ciśnienia. Potraktowałyśmy to jak przygodę i udało się.
Jestem świeżo po seansie filmu „Girl”, co prawda balet jest tam tylko tłem, ale mocnych obrazków morderczego treningu nie brakuje.
Pewnie czekasz teraz na opowieść o cierpieniu, łzach, krwi tryskającej z baletek. Tak ludzie wyobrażają sobie naszą szkołę. Wiesz, ja od zawsze umiałam podchodzić do wszystkiego z dystansem. Nie denerwować się rzeczami, na które nie mam wpływu, nawet jako dziecko. Miałam też szczęście, bo trafiłam na wspaniałą nauczycielkę, która zobaczyła we mnie potencjał i wspierała mnie przez całą szkołę, a nawet w dorosłym życiu. Pięknym zwieńczeniem mojej edukacji było zajęcie pierwszego miejsca na Ogólnopolskim Konkursie Absolwentów Szkół Baletowych. Miałam predyspozycje, byłam zawzięta, ale miałam też w życiu szczęście do mądrych ludzi. Jestem za to wdzięczna losowi.
Co zbudował w tobie balet, co wzmocnił?
Znam swoją wartość. Od dziecka obcowałam ze sztuką, zwiedzałam świat, poznawałam wielkich ludzi, całe mnóstwo ludzi! Mam zaszczepioną potrzebę ruchu oraz ciało w wiecznej formie, znam kilka języków, uprawiam bardzo niszowy zawód i daje mi to poczucie wyjątkowości. Poza tym nic nie zastąpi tego cudownego uczucia, kiedy stajesz na scenie przed publicznością i robisz to, co kochasz.
Często obecnie trenujesz?
Trochę brakuje mi czasu na własne treningi. Nie liczę prowadzenia zajęć, bo wtedy nie skupiam się na swoim ciele, tylko na ciałach uczestników. Z utęsknieniem wyczekuję września, który da mi więcej możliwości i na pewno zaowocuje to w nowe kursy. Ruszam się jednak codziennie, to moja praca. I chyba inaczej bym nie umiała. Bez ćwiczeń moje ciało przestaje być wygodne. Tak wygląda moje życie od 10 roku życia, z przerwami na rodzenie dzieci. To dla mnie naturalny element dbania o siebie, jak mycie zębów.



Bez jakich przyrządów, ubrań treningowych i innych pomocnych przedmiotów nie zaczynasz ćwiczeń?
Mój trening zazwyczaj zaczynam, wskakując w wygodne legginsy. A najlepsze są takie, których niemal nie czuć na ciele. Uwielbiam legginsy. Kto mnie zna, wie także, że nie lubię ćwiczyć na gołej podłodze. Nawet w teatrze za kulisami, żeby się rozgrzać, muszę rozłożyć sobie kawałek maty. Mam wrażenie, że dzięki niej zawłaszczam sobie trochę strefy tylko dla mnie – to taka namiastka prywatności. Na niej jestem ważna tylko ja, chociaż wokół może być tłum. Lubię różnego rodzaju pomoce: gumy do rozciągania, koło do jogi, piłki do masażu, bo usprawniają trening.
Co sprawiło, że zdecydowałyście się ze wspólniczką założyć Kulturę Fizyczną?
Obie z Dorotą jesteśmy mamami. Kochamy nasze rodziny i ruch. Stad pomysł stworzenia miejsca, gdzie całe rodziny mogłyby obcować z ruchem. Nie podobały nam się sieciowe studia, z tłumem na sali i brakiem atencji prowadzącego, bez klimatu, bez duszy.
U nas jest inaczej. Grupy są małe, nikt nie jest anonimowy, mamy przez to bliższy kontakt z klientami. Znamy każdego, kto do nas przychodzi. Stworzyłyśmy to, czego nam brakowało na rynku w najbliższej okolicy. A po naszym studiu widać, że tworzą go matki, bo daje się tu wyczuć domową atmosferę. Jest przytulnie, kameralnie i miło. Bez presji, bez pośpiechu, bez lansu.
Po wysiłku trzeba się zrelaksować. Jaka jest twoja metoda?
Moje ciało bardzo lubi rozciąganie i mam już taką wyrobioną potrzebę. Bez stretchingu czuję się jak po walce na ringu. Do tego obowiązkowa kąpiel, najlepiej z dodatkiem olejków zapachowych – to też trochę dla umysłu. No i słuchawki na uszy. Przyjemna muzyka potrafi zdziałać u mnie cuda. Padam na twarz, ale z uśmiechem.
Gdzie założysz swoje nowe Anniele?
Pytanie powinno brzmieć: Kiedy zamierzasz zdjąć swoje nowe Anniele? Są tak delikatne i wygodne, że nie czuję ich na stopach!
.




Twoja największa pasja? Ciągle balet.
Guilty pleasure? Poranne spanie. Wszyscy wiedzą, że kocham spać rano.
Ukochane comfort food? Zdecydowanie czekolada.
Ulubiona książka? Baśnie, ale trudno mi wybrać jedną. Dzieci maja mnóstwo książek, bo tak naprawdę kupuję je trochę dla siebie. Uwielbiam wieczorami im je podkradać i uciekać w magiczne krainy… Tak to już jest z baletnicami. Są trochę jakby wyrwane z bajki (śmiech).
Ulubiony magazyn? „Usta”.
Ulubiona płyta? Waham się miedzy Francoise Hardy, Niną Simone i Justinem Timberlakem. Mam mnóstwo płyt. Podoba mi się raczej twórczość z przeszłości. Uwielbiam słuchać jazzu, starego francuskiego rapu. Nie trawię syntezatorów i innych wynalazków.
Ulubiony kosmetyk? Żel aloesowy.
Ulubiony zapach? Mam ich kilka. Daisy so fresh Marc Jacobs, Hot Couture Givenchy, Hypnotic Poison Dior. Uwielbiam otaczać się pięknymi zapachami, są dla mnie jak narkotyk.
Ulubiony film? ,,Don Camillo”, ,,Wielka włóczęga”. Uwielbiam stare komedie, najlepiej włoskie albo francuskie.
Ulubiona bieliźniana/biżuteryjna/modowa marka? Le Petit Trou / Poly / Roxy i & Other Stories.
Ulubiony tancerz/tancerka? Kiedyś Darcey Bussell – moja bogini z czasów szkoły oraz solistka z naszego Teatru Wielkiego, Izabella Milewska. Z obecnie tańczących: przepiękna Diana Vishneva oraz Petra Conti.
Ulubiona dyscyplina sportu? Joga, bo kto zacznie, ten przewartościowuje życie, zwalnia tempo, wsłuchuje się w siebie – to uzależnia. To nie tylko sport, to sposób życia. Stajesz się lepszym człowiekiem dla siebie i otoczenia – serio.
Twój ulubiony model Anniel? Oczywiście lekkie jak piórko jazzówki Anniel Dotty. I już się przymierzam do balerinek. To chyba do przewidzenia, a te obcasy Black Swan… Ach, same cuda!
*
Agata wybrała model Anniel Dotty.
Agata Ziółkowska – rocznik 1985. Tancerka Polskiego Baletu Narodowego, nauczycielka baletu i jogi. Współzałożycielka Rodzinnego Studia Ruchu – Kultura Fizyczna. Urodzona warszawianka. Uwielbia styl retro i zieleń roślin – bez tego nie wyobraża sobie najbliższego otoczenia. Mama dwójki dzieci: Marcela i Wandy.
Szłam do ciebie, a wszystko wokoło pachniało. Wiosna na Saską Kępę przychodzi chyba szybciej niż do innych części Warszawy.
Rzeczywiście żyje się tu i mieszka wspaniale. Saska Kępa ma w sobie coś z klimatu kurortu. Latem przyjeżdża tu mnóstwo ludzi z całego miasta, ulica Francuska zamienia się w deptak, a jesienią i zimą w restauracjach i kawiarniach siedzą głównie lokalni mieszkańcy.
Jak ci się żyje z sąsiadami?
Mam wspaniałych sąsiadów, bliższych i dalszych. Zresztą, ten klimat kurortowy polega też na tym, że tutaj wszyscy się znają z widzenia, kłaniamy się sobie na ulicy, ucinamy pogawędki. Bardzo to lubię. No i nie ma konieczności jeżdżenia na zakupy to centrów handlowych, wszystko jest na miejscu.
Interesuje mnie twój porządek dnia. Czy zawsze jest taki sam?
Jedynym stałym punktem dnia jest to, że wstajemy rano, jemy śniadanie i odprowadzamy – mąż lub ja – dziecko do przedszkola. A później to już zależy od tego, co mam do zrobienia. Moja praca jest sezonowa. Latem dużo się dzieje – ciągłe wyjazdy na zdjęcia, jesienią i zimą jest czas bez pracy. Wtedy znajduję sobie inne zajęcia. W ubiegłym roku pisałam książkę, w tym niestety głównie leczyłam się, bo bardzo podupadłam na zdrowiu po kilka latach nieustannej pracy łączonej z ciążą, porodem, zajmowaniem się małym dzieckiem. Dlatego mój plan, który już wdrażam, to solidna nauka odpoczywania i dbania o siebie.
Jak sobie radzisz ze zmianą? Jak się organizujesz, kiedy plany dostają w łeb?
Zmiany planów głównie odbywają się za sprawą syna. Kto ma dziecko w przedszkolu czy szkole, wie o czym mówię. Jeżeli masz coś do zrobienia jutro, to istnieje spora szansa, że dziecko w nocy dostanie gorączki i wszystko trzeba przestawiać, reorganizować, odwoływać. Uczę się tym nie denerwować. Początkowo bardzo źle reagowałam na fakt, że nie mam już tej wolności, co kiedyś, a moim życiem steruje ktoś inny. Mam nadzieję, że wychodzi mi to coraz lepiej, bo denerwowanie się na takie wypadki losowe tylko dokłada frustracji, a nic nie zmienia ani nie załatwia.
A co ci pomaga, kiedy jest trudno? Po jaką muzykę/książkę/aktywność sięgasz, do kogo dzwonisz?
Dzwonię do mamy. Rozmawiam z mężem. Idę na spacer. Staram się wysypiać i pilnować dobrego odżywiania, bo organizm pozbawiony paliwa i odpoczynku radzi sobie o wiele gorzej ze stresem. Czytam Mrożka, Hrabala – ich światy są tak inne od naszej rzeczywistości, a jednak tak podobne w warstwie problemów z jakimi się wszyscy zmagamy. Pomagają mi zachować dystans do swoich problemów. A czasami leżę patrząc się w sufit i starając nie myśleć o niczym.



Masz świetny styl, minimalistyczny, ale dopracowany co do detalu. Wiem też, że przykładasz dużą wagę do biżuterii. Powiedz, jak patrzysz na modę, czy jest ona dla ciebie ważna na poziomie codzienności i czy w czymś pomaga? Albo zawadza?
Mam wrażenie, że z wiekiem moda jest coraz mniej ważna. Niebawem stuknie mi rok bez kupowania ubrań (z wyłączeniem używanych) i w ogóle nie brakuje mi tych zakupów. Bardzo lubię biżuterię od polskich projektantów, jak Pola Zag, Matylda Zielińska i Natalia Kopiszka to moje ulubienice. Na Saskiej Kępie jest butik internetowego sklepu Cloudmine, tam mogę spędzić pół dnia oglądając przepiękne ubrania i przedmioty od polskich projektantów. A na co dzień, hmmm… Odprowadzam i odbieram syna z przedszkola odziana w dres. Po domu chodzę w dresie, bo i tak wszędzie jest psia sierść, więc nie ma sensu się stroić, bo szkoda ładnych ubrań. Mam też wrażenie, że nasyciłam się ,,ładnym ubieraniem” i w ogóle ,,ładnym wyglądem” za sprawą pracy. Im bardziej musiałam wyglądać odpowiednio ,,do kamery”, tym bardziej w życiu prywatnym stawiałam na wygodę. Nie maluję się na co dzień i uważam, że w dżinsach i trampkach wyglądam fajnie.
Dbasz o relacje z przyjaciółmi?
Przyznam szczerze, że ten temat poważnie okulał od kiedy mam dziecko. Od kiedy nie chodzę na imprezy, krąg znajomych się zmniejszył, a raczej – trochę zmienił. Nie ma czemu się dziwić, ja nie wychodzę wieczorami, większość ludzi z kolei nie może spotkać się w ciągu dnia. Do tego w najlepszym okresie, czyli latem, ciągle mnie nie ma, a jak jestem, to chcę spędzić czas z rodziną. Biję się w pierś, bo na pewno mogłabym robić więcej, by o te relacje dbać, ale czasami zwyczajnie nie mam siły. Na szczęście mam przyjaciółki, które są, tak jak były, i myślę też, że te przyjaźnie, które są prawdziwe, przetrwają wszystko.
Wspominałaś wcześniej, że zamierzasz uczyć się odpoczywania. Jak wymarzyłabyś sobie idealną labę?
Uczę się leżeć bez wyrzutów sumienia. Uczę się siedzieć z książką kiedy w mieszkaniu bałagan. Idealna laba to siedzenie w słońcu i możliwość napawania się ciszą i czasem dla siebie bez myśli o tym, że jeszcze chwilka, bo przecież trzeba obiad zrobić. Myślę, że kobiety, a matki w szczególności, mają problem z odpoczywaniem. Czujemy jakiś wewnętrzny przymus spędzania czasu w sposób ,,pożyteczny”, a nikt nam nie wpajał, że odpoczynek jest pożyteczny – dla nas, a co za tym idzie dla wszystkich wokół nas. To taki banał, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, ale to prawda i dotyczy nie tylko dziecka, ale całej rodziny. Nasze zmęczenie rzutuje na bliskich nam ludzi, dlatego koniecznie należy o siebie dbać.
Prawda. Dzięki za rozmowę, Natalia.
.





KWESTIONARIUSZ ANNIEL
Twoja największa pasja? Nie mam i jest mi z tym dobrze. Kiedyś myślałam, że trzeba mieć pasję, czy chociaż hobby, ale doszłam do tego, że mogę po prostu lubić robienie wielu rzeczy, ale żadna z nich nie musi być moją pasją. Może jeszcze ją odnajdę?
Guilty pleasure? Nie mam.
Ukochane comfort food? Owsianka ,,ze wszystkim” – migdały, rodzinki, banany, co tylko znajdę i nadaje się do wrzucenia do owsianki.
Ulubiona książka? Te napisane przez Hrabala.
Ulubiona płyta? ,,Purple rain” Prince’a.
Ulubiony kosmetyk? Serum z witaminą C Sesderma i wszystko od Alba1913.
Ulubiony zapach? Bottega Veneta. Bowmakers, kilka zapachów Comme Des Garcons, 1996 Byredo.
Ulubiony film? ,,The Fall” Tarsema Singha, w Polsce znany pod tytułem ,,Magia uczuć”. Jest to najpiękniejszy film jaki w życiu widziałam, z powalającymi rozmachem scenami kręconymi w lokacjach na całym świecie.
Ulubiona bieliźniana/biżuteryjna/modowa marka? Nie faworyzuję jednej.
Ulubiona dyscyplina sportu? Joga.
Twój ulubiony model Anniel? Black Velvet.
*
Natalia Sosin-Krosnowska Dziennikarka, redaktorka, absolwentka politologii i socjologii, kiedyś dziennikarka Polsatu i serwisu gazeta.pl, współautorka i pierwsza redaktor naczelna polskiej wersji magazynu cafebabel.com. Współpracowała m.in. z „Polityką”, TV Arte i francuskim „ELLE”, jej artykuły były publikowane w „Courrier International”, „La Stampa”, „Die Zeit” i „The New York Times”. Żyje z pisania, opowiadania i słuchania innych. Obecnie współtworzy i prowadzi program „Daleko od miasta” na antenie Domo+. Rok temu wyszła jej pierwsza książka „Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta”. Interesuje się designem, architekturą wnętrz i fotografią, ćwiczy jogę i maluje. Całe życie jedną nogą w mieście, a drugą na wsi.
rozmawiała: Dominika Janik / foto: Monika Lenarczyk
Pamiętasz uczucie, które towarzyszyło ci, kiedy po raz pierwszy przekroczyłaś próg Willi pod Zwariowaną Gwiazdą? Zważywszy na jej historię i architektoniczny majestat to musiało być coś.
Tak, zdecydowanie to było coś. Przyszłam w zupełnie innej sprawie do zoo. Pani Ewa Zbonikowska, która wraz z córką Olgą opiekuje się Willą, chciała mi ją przy okazji pokazać. Weszłam i od razu przepadłam. Przeszłyśmy na taras i tam od razu powiedziałam pani Ewie: Wiem, że to szalone, ale musimy tę historię opowiedzieć. I to tutaj, w tym właśnie miejscu. Pani Ewa przyjęła pomysł z dużą otwartością i tym sposobem po kilku miesiącach, przy wsparciu Muzeum Historii Polski, powstał spektakl „Tylko to, co zrobić należało”. To miejsce jest intensywnie nasycone – obecnością Antoniny Żabińskiej i innych mieszkańców, całą tą niesamowitą historią i emocjami, które tutaj się pojawiały. Wchodzisz tu i od razu czujesz, że tutaj wydarzyło się coś wielkiego i dobrego. To miejsce koi. Jak usłyszałam kiedyś od jednego z widzów – to jest taka historia, która zmienia perspektywę.




Masz świetny styl, minimalistyczny, ale dopracowany co do detalu. Wiem też, że przykładasz dużą wagę do biżuterii. Powiedz, jak patrzysz na modę, czy jest ona dla ciebie ważna na poziomie codzienności i czy w czymś pomaga? Albo zawadza?
Mam wrażenie, że z wiekiem moda jest coraz mniej ważna. Niebawem stuknie mi rok bez kupowania ubrań (z wyłączeniem używanych) i w ogóle nie brakuje mi tych zakupów. Bardzo lubię biżuterię od polskich projektantów, jak Pola Zag, Matylda Zielińska i Natalia Kopiszka to moje ulubienice. Na Saskiej Kępie jest butik internetowego sklepu Cloudmine, tam mogę spędzić pół dnia oglądając przepiękne ubrania i przedmioty od polskich projektantów. A na co dzień, hmmm… Odprowadzam i odbieram syna z przedszkola odziana w dres. Po domu chodzę w dresie, bo i tak wszędzie jest psia sierść, więc nie ma sensu się stroić, bo szkoda ładnych ubrań. Mam też wrażenie, że nasyciłam się ,,ładnym ubieraniem” i w ogóle ,,ładnym wyglądem” za sprawą pracy. Im bardziej musiałam wyglądać odpowiednio ,,do kamery”, tym bardziej w życiu prywatnym stawiałam na wygodę. Nie maluję się na co dzień i uważam, że w dżinsach i trampkach wyglądam fajnie.
Wspominałaś wcześniej, że zamierzasz uczyć się odpoczywania. Jak wymarzyłabyś sobie idealną labę?
Uczę się leżeć bez wyrzutów sumienia. Uczę się siedzieć z książką kiedy w mieszkaniu
Pamiętasz uczucie, które towarzyszyło ci, kiedy po raz pierwszy przekroczyłaś próg Willi pod Zwariowaną Gwiazdą? Zważywszy na jej historię i architektoniczny majestat to musiało być coś.
Tak, zdecydowanie to było coś. Przyszłam w zupełnie innej sprawie do zoo. Pani Ewa Zbonikowska, która wraz z córką Olgą opiekuje się Willą, chciała mi ją przy okazji pokazać. Weszłam i od razu przepadłam. Przeszłyśmy na taras i tam od razu powiedziałam pani Ewie: Wiem, że to szalone, ale musimy tę historię opowiedzieć. I to tutaj, w tym właśnie miejscu. Pani Ewa przyjęła pomysł z dużą otwartością i tym sposobem po kilku miesiącach, przy wsparciu Muzeum Historii Polski, powstał spektakl „Tylko to, co zrobić należało”. To miejsce jest intensywnie nasycone – obecnością Antoniny Żabińskiej i innych mieszkańców, całą tą niesamowitą historią i emocjami, które tutaj się pojawiały. Wchodzisz tu i od razu czujesz, że tutaj wydarzyło się coś wielkiego i dobrego. To miejsce koi. Jak usłyszałam kiedyś od jednego z widzów – to jest taka historia, która zmienia perspektywę.




Piękne i celne.
To jest też główny powód – dla mnie oczywiście – do robienia teatru. Żeby opowiadać historie, które mogą zmienić perspektywę. Które pozwalają albo pomagają coś zredefiniować. Może dowiedzieć się czegoś o sobie przy okazji, coś sobie ze sobą na nowo ustalić.
Co cię napędza w twojej reżyserskiej pracy? Co poczytujesz i czym się karmisz, kiedy łakniesz inspiracji?
Czytam dużo, kompulsywnie, fragmentami albo wręcz przeciwnie – tomami. Często napoczynam książki albo zaczynam od środka. Biorę dwa zdania z przypadkowo otwartej strony i noszę w sobie przez tydzień. A kiedy indziej zaczynam coś czytać i czytam w wannie, podczas gotowania i przez pół nocy. Literatura jest dla mnie niezwykle istotna, a – jako źródło inspiracji – ważniejsza niż film i chyba powoli ważniejsza niż teatr. Czytam dużo polskiej literatury, dużo kobiecej też – zawsze miałam hopla na punkcie silnych kobiet.
Co jeszcze daje ci do myślenia?
Tak naprawdę najwięcej inspiracji znajduję w codzienności. Takiej najzwyklejszej. Strzępki zdań, które usłyszę. Jakieś sytuacje mijane na spacerze. Odczucia, wzruszenia. Chyba to jest mi najbliższe: żeby opowieść zaczynała się od emocji. Kiedy coś poczuję, skądkolwiek to do mnie przyjdzie, kiedy jakiś fragment rzeczywistości mnie poruszy – mogę, a czasem po prostu muszę, opowiadać dalej.
Wspominałaś, że przed tobą debiut przed kamerą w TVP Kultura. Opowiedz więcej!
Tak, niedawno odbyłam moją pierwszą rozmowę przed kamerą z Katie Melua. Bardzo to przeżywałam – zarówno pojawienie się po raz pierwszy z drugiej strony kamery niż zwykle, jak i samą rozmowę z artystką, której słucham od wielu, wielu lat. Ale było to naprawdę serdeczne spotkanie. Katie Melua wytwarza taką aurę, że rozmawiając z nią, czułam się całkowicie bezpiecznie. Ta rozmowa odbyła się na Festiwalu Chóralnym Legnica Cantat, z którego właśnie wróciłam. I nie przesadzę, kiedy powiem, że to był jeden z najbardziej energetyzujących i magicznych dni w moim życiu.
Niesamowite rozmowy z Renatą Przemyk, Kamilem Bednarkiem, Piotrem Cugowskim. I z Katie Melua właśnie, pięknym człowiekiem. Słuchałam prób i koncertu „Age of Sing”, którego idea opiera się na zestawieniu głosów artystów w formule a capella z chórami i beatboxem Zgasa. Wielkie wow! Płakałam, tańczyłam, śmiałam się – pierwszy raz w życiu czułam nawet takie wewnętrznie gilgotanie, kiedy Zespół Rondo wykonywał przezabawne „Coconut Nut”. Czułaś kiedyś coś takiego? Że cię łaskocze w środku muzyka? Kosmos. Totalnie mnie ten świat pochłonął.
No jasne, o to gilgotanie w życiu chodzi.
Tak! Wracam dziś i mam w sobie to uczucie, że kocham ludzi, że są piękni. I właśnie ta praca mi otwiera takie możliwości – miliona spotkań, odkryć, poznawania nowych rzeczy, ciągłego rozwijania się.
Jak patrzysz na przedmioty? Czym się otaczasz? Może coś kolekcjonujesz?
Kocham świeczki o zapachu drzewa sandałowego albo bawełny. Uwielbiam też pisać pradawną metodą, używając do tego celu papieru i długopisu (śmiech). Więc i tego mam zapasy: notesy, notesiki, szkicowniki, wszystko uwielbiam.
Ubrania, które nosisz są przemyślane, mają wspólny mianownik. To kimono wyszperałaś w jednym z twoich sekretnych lumpeksów. Zdradź proszę, czym się kierujesz przy zakupie?
Lubię boho, ale nie takie mocno romantyczne, raczej kowbojskie. A z drugiej strony minimalizm i wygodę. Lubię łączyć te dwa sprzeczne światy. Szukam w lumpeksach, czasem kupię coś u polskich projektantów. Lubię wymianki – ostatnio trafiłam w ten sposób na piękną sukienkę Masz wiadomość od Risk Made in Warsaw, w niemożliwym do zdobycia graficie. A kimono, które mam na sobie na zdjęciach, kupiłam w łowickim lumpeksie za 3 zł. Leżało sobie spokojnie wśród rzeczy, których nikt nie chciał przez cały tydzień kupić.
Czy masz swoje amulety, coś, co daje ci spokój i natchnienie?
Lubię świeże kwiaty i kawę w ulubionym kubku bez ucha. Lubię wczesne poranki. I deszcz. Deszcz zawsze mi przynosi natchnienie.
Życzę ci dużo przyjemności. I dziękuję za rozmowę.
Twoja największa pasja? Wymyślanie, pisanie, konstruowanie opowieści. Podróże. I rodzina.
Ukochane comfort food? Słodkie bułki. Z czekoladą. Z Nutellą. Z malinami. Ciepłe najchętniej. Ogólnie bułki (śmiech). I kawa do tego.
Ulubiona książka? „Fale” Virginii Woolf
Ulubiony magazyn? „Wysokie Obcasy”
Ulubiona płyta? „How Big, How Blue, How Beautiful” Florence & The Machine
Ulubiony film? „Melancholia”. I „Między słowami” – nie jestem w stanie policzyć, ile razy go widziałam.
Ulubiony reżyser? Filmowo Lars von Trier. Teatralnie Krystian Lupa.
Ulubiona sztuka teatralna? „Persona. Marilyn” Krystiana Lupy
Ulubiony kosmetyk? Serum normalizujące Resibo
Ulubiony zapach? Fern 2, perfumy stworzone przez Annę Bojarę, perfumiarkę i pilarkę (gra na pile muzycznej) z Warszawskiego Combo Tanecznego. Zresztą tu w Willi pokochałam ten zapach.
Ulubiona bieliźniana/biżuteryjna/modowa marka? Nie mam/Matylda Zielińska/The Odder Side
Ulubiona dyscyplina sportu? Joga, bieganie, rower.
Twój ulubiony model Anniel? Złociste jazzówki Anniel Natural.